Obóz letni 2003

Sama nie wiem, dlaczego wybrałam jaskinie, co mnie fascynowało w mrocznych tajemniczych podziemiach, gdzie jest zimno, ciemno i czasami trzeba czołgać się w zwężeniach zwanych zaciskami, które dają się pokonać tylko przy odpowiednim ułożeniu ciała. Teraz z perspektywy czasu i coraz większych umiejętności teoretycznych i praktycznych wiem, po co to robię; dlatego jadę na obóz letni.

Pierwszy raz w historii klubu obóz odbył się we wrześniu. Termin spotkania na 12 września 2003 godzina 18. Dochodząc z ciężkim plecakiem wypełnionym po brzegi sprzętem osobistym postanowiłam sobie, że jestem tu po to, aby się fizycznie zmęczyć. To był mój cel. Otwierając drzwi domku uderzyła mnie na powitanie cisza. Co się stało? Czyżbym pomyliła termin? Zawsze na obozach było dużo ludzi, a teraz raptem 4 kursantów i instruktor. Po krótkiej wymianie zdań, przekalkulowaniu stosunku osób do ilości linii postanowiliśmy, że idziemy do MARMUROWEJ.

Jaskinia Marmurowa. Pobudka o 7.00. Szybkie pakowanie lin i wyruszamy. Podejście długie i monotonne, ale nie miało być łatwo. Pierwszy zaczyna Przemek. Idzie mu to dosyć sprawnie. W pewnym momencie, gdy Przemek poręczował w Sali Deszczu słyszymy ogromny huk spadających kamieni. Wystraszeni krzyczymy czy wszystko ok. a nasz sympatyczny kolega ze stoickim spokojem odpowiedział, że to tylko ogromne wanty przeturlały się pod jego nogami. Dalsza wyprawa obyła się bez większych przygód i doszliśmy do samego dna zmieniając się na prowadzeniach.

Kolejny dzień Jaskinia Czarna. Jaskinia, której plan miałam w głowie zanim ją zobaczyłam. Postanowiliśmy dojść do Szmaragdowego Jeziorka. Plan został zrealizowany. Dojechał do nas Krzychu tzw. czołowy napieracz. Zatem hasłem dzisiejszego dnia było "NAPIERAĆ". Akcja przebiegła sprawnie tylko jak się okazało mieliśmy za mało karabinków (skutek porannego worowania lin). Nad jeziorkiem pozbywaliśmy się wszystkich karabinków tak, że każdemu zostały po dwa przy lonży, ale do trawersu wystarczy. Mieliśmy trochę rozrywki, gdy dwie osoby zmieniło na chwilę dyscyplinę sportu kąpiąc się w Szmaragdzie.

W poniedziałek postanowiliśmy zwiedzić Jaskinię Śpiących Rycerzy. Jadąc samochodem do Doliny Małej Łąki spotkaliśmy Świstaka ze swoją wesołą brygadą i umówiliśmy się na wieczór. Jeszcze nikt chyba nie zgubił się w tej jaskini oprócz mnie. Nie mogłam znaleźć drugiego wyjścia i po wskazówkach Aśki weszłam w zacisk (w/g mnie był to Z-1). Czołgając się jakieś 2 metry zgasiłam czołówkę w nadziei, że zobaczę światło dzienne. Niestety objęła mnie ciemność. Bez paniki pomyślałam to mi wygląda na jeszcze jeden skręt, ale moje nogi nie chciały się tam wcisnąć. Z trudem obróciłam się w tej ciasnocie i zobaczyłam, że za zakrętem w odległości pół metra kończy się korytarz. Gdzieś tam w górze usłyszałam głos zaniepokojonych moją dłuższą nieobecnością osób. Postanowiłam wracać. Zebrałam wszystkie siły, wyszłam z zacisku i kierując się za dobiegającym głosem zobaczyłam w końcu światło. Drwin nie było końca. Wieczorem przyjechał Świstak i postanowiliśmy, że następnego dnia idziemy do Śnieżnej. Od tamtej pory trzymaliśmy się razem.

Wtorek. Wreszcie Śnieżna, Baster stwierdził, że musimy dojść do Suchego Biwaku. Już przy wejściu zrobił się korek, bo znalazła się tam grupa Warszawiaków. Musieliśmy trochę poczekać, aż oni wejdą do jaskini, bo pierwsi byli pod otworem. Wreszcie po dłuższych oczekiwaniach dopuścili mnie od otworu. Szłam jako jedna z ostatnich za mną tylko Świstak. Pierwsze, co zobaczyłam to śnieg przy otworze. Nic dziwnego, że nazwali ją Śnieżna. Przypominając sobie dziecinne chwile postanowiła założyć przyrządy i zjechać siedząc. Frajdy miałam jak małe dziecko co dostaje nową zabawkę do czasu aż się nie zepsuje. Zapomniałam zupełnie, że kombinezon dakronowy szybko przemaka. Na efekt nie trzeba było długo czekać, gdyby nie karbidówka przez większość czasu byłabym mokra. Miłą niespodziankę zrobili nam za to chłopcy. W jaskini urządzili nam piknik. W czasie mini imprezy Świstak stwierdził, że jeszcze nie używał enercety, więc bez słów wyjęliśmy dwie, zrobiliśmy namiot i zaczęliśmy grzać palnikiem, słuchając zawiłych historii życia poszczególnych osób. W czasie wycofu bardziej dał mi w kość Lodospad (58) niż mogłoby się wydawać Wielka Studnia (80). Jak wyszliśmy na zewnątrz wszędzie było ciemno, a w oddali słyszeliśmy tylko odgłos rykowiska jeleni.

Czwartek - Wielka Litworowa. Razem z grupą Świstaka aby szybciej dotrzeć do jaskini pojechaliśmy kolejką linową na Kasprowy Wierch. Byliśmy tam o godzinie 6 rano. Miny mam zrzedły, gdy okazało się, że musieliśmy czekać do 7.30 na pierwszy wjazd na górę. Droga do jaskini była przyjemna, "mrówki" nie kręciły się pod nogami. Cóż można chcieć więcej. Z Kamilem zaczęliśmy poręczować - ja pierwsze partie, a on następne. Wymienialiśmy się tylko workami. Pierwsze zaskoczenie mieliśmy na I Pięćdziesiątce. Okazało się, że ktoś dał za krótką linę (brakowało 5 metrów). Postanowiliśmy związać obie liny. Wisząc na przypince i wyciągając drugą linę poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Ta lina nie była zworowana tylko zwinięta i włożona do worka. Przywiązałam jeden koniec liny do siebie i zaczęłam rozwijać linę podając Kamilowi drugi koniec. W sali pod Płytowcem na największym głazie zrobiliśmy piknik. Obstawiliśmy się świeczkami. Z dala wyglądało to jak grobowiec z kilkoma ciałami obok siebie. Wracając do bazy na Małołączniaku spotkaliśmy kilka kozic.

Piątek - Mała Mułowa. Do tej jaskini dotarliśmy tylko ja i Cosky jako kursanci oraz nasi instruktorzy plus 2 taterników. Bardzo chcieliśmy zobaczyć salę wielkości Kościoła Mariackiego, która leży ok. -150 m od otworu. Długo takiej drugiej szansy nie będzie. Jaskinia jest jeszcze krucha, więc trzeba było uważać na innych współtowarzyszy. To, co zobaczyłam pozostanie tylko w moich wspomnieniach.

Pogoda ducha tak jak i Tatr nie opuszczała nas ani na minutę. Zadowoleni i pełni emocji wracaliśmy do domu z zamiarem, że MY TU JESZCZE WRÓCIMY.

"Speleologiczna pasja przybiera czasem charakter nałogu i po kilku dniach spędzonych na powierzchni ziemi, wśród normalnego życia, odczuwam chęć zanurzenia się w ciemnościach oraz w błocie nowej, ciekawej i obiecującej wiele emocji groty, której dotychczas nie zdążyłam jeszcze poznać" - jak twierdzi J. Opychał-Bojarski.

Uczestnicy kursu: Baster, Ruda, kursanci - Ania, Przemek, Maciek, Krzysztof i ja.
Pozostali: Świstak i jego wesoła gromadka kursancików: Cosky, Żołnierz, Zeus, Rudi, oraz Borys.

Agnicha