Kurs Taternictwa Jaskiniowego 2001/2002 - AKG


Na jesieni 2001 roku rozpoczal sie kurs Taternictwa Jaskiniowego w AKG Kraków. Ku zdziwieniu i niezrozumialym entuzjazmie czlonków klubu na kurs przybylo az 9 pan, co stanowi polowe kursantów. Duza grupa, ale jak na razie z zajec zrezygnowaly tylko dwie osoby. Proporcja pan do panów pozostaje bez zmian.
Wedle maksymy "Ad augusta per angusta" ( Ku wielkim rzeczom waskimi sciezkami) rozpoczelismy zajecia linowe w dolinkach podkrakowskich. Niekonczace sie przepinki, wezly, trawersiki i rózne kombinacje zafundowane przez zmyslnych i lekko 'szydzacych' starszych stazem kolegów z klubu wymagaly troche cierpliwosci i zawziecia. Ale prawdziwa cierpliwoscia wykazywal sie nasz instruktor Szuflada, który jak na instruktora przystalo, raz radzil, raz wymagal....
Po kilku weekendach posiedlismy znajomosc podstawowych technik jaskiniowych i jeszcze jedna bardzo wazna dla poczatkujacego grotolaza : " Rad dobrych starszyzny - sluchac 'bezwarunkowo'. Szyderstwa i aluzje - przyjmowac 'z wyrazem lichym i glupkowatym, tak aby swoim pojmowaniem bycia nie narazac sie na nastepne'...."
Nadmienic jeszcze nalezy, ze systematycznie, o ile to mozliwe, w nasze glowy wtlaczane sa niezbedne informacje, poprzez wyklady w siedzibie klubu, prowadzone przez fachowców 'o wielkich zdolnosciach dydaktycznych'.
W celach zaprawy przed 'zlym' co na kursantów w Tatrach czyha, zarzadzono wyjazd do Jaskini w Trzech Kopcach. Tam w sposób prosty udowodniono nam nasza 'malenkosc', gdyz jaskinia ta to istny labirynt i bez nieocenionego Szuflady mogloby byc kiepsko. Jeszcze jedna akcja treningowa odbyla sie w Jaskini Raclawickiej, gdzie nalezalo sobie przypomniec techniki linowe przed obozem zimowym.
Nadszedl obóz zimowy - troche niepewnosci, napiecia i emocji zwiazanych z pierwszymi 'powaznymi' przejsciami 'rozplynely' sie na wieczorku integracyjnym....
Warto dodac, ze obóz kursowy tej zimy liczyl do 35 osób, tak wiec klubowicze dosc licznie zawitali w progi naszej 'bazy u gazdziny'.
Nie da sie tego ujac inaczej. Ledwo glowa dotknela poduszki juz trzeba bylo wstac, zabrac , na szczescie wczoraj przygotowane wory i odmaszerowac na 'akcje'. Kazdy z nas budzil sie w innych 'partiach' Doliny Koscieliskiej. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze niektórzy dopiero pod otworem...
Jaskinia Zimna - nasze pierwsze przezycia tatrzanskie. Na szczescie, jak wiadomo, w jaskiniach jest ciemno i nasz surowy 'styl' jaskiniowy nie rzucal sie zbytnio w oczy - to chyba dobrze. Chociaz tak naprawde to kazdy z nas najlepiej zdawal sobie sprawe z niekiedy 'akrobatycznych technik' jakie wykonywal. Jedno z tego typu przedsiewziec zakonczylo sie ' porzuceniem' a raczej 'utopieniem' sprzetu w postaci poigneetki. I tu rozpoczelo sie 'dzialanie w amoku', a mianowicie zgodnie z zasada 'twardym trzeba byc, nie miekkim' nasz kolega, nie zastanawiajac sie dlugo, przy pelnym audytorium, rozebral sie i dal nura w stylu 'glowa w dól' w poszukiwaniu utraconego sprzetu. Niestety, poza dostarczeniem wrazen towarzystwu zebranemu kolo "Beczki", akcja nie odniosla sukcesu. Tak wiec nasze pierwsze wyjscie nie obeszlo sie bez echa.
Kolejna 'dziura' byla Jaskinia Mietusia. Tutaj glówna atrakcja byly 'korki' na przepinkach, gdyz w drodze powrotnej natknelismy sie na druga grupe 'naszych' jak równiez na ekipe grotolazów z Rudy Slaskiej, którzy z zimna i braku innego zajecia nauczyli sie naszych imion i wszystkie kursantki witali sympatycznymi okrzykami.
Byloby w zlym tonie nie wspomniec o przeuroczych kolegach z klubu, którzy tryskali pomyslowoscia zabicia czasu w korkach, opowiadajac kawaly, zartujac i rozmawiajac. Niestety zdarzalo sie, ze zaczynali spiewac, ale biorac pod uwage niska temperature i dlugie oczekiwanie nalezy im to wybaczyc. Ponadto pozbawili nas przyjemnosci targania worów przez 'rurke', za co pozostajemy wdzieczni.
Ponadto kursanci mogli wybrac sie do Jaskini Kasprowej i Czarnej. Byly to wyjscia, juz mniej spektakularne.
Z perspektywy kursanta obóz byl swietny. Wyjscia jaskiniowe dostarczyly niezbednych emocji. Jednych przekonaly o slusznym wyborze, dla innych moze byly jedynie przygoda, ale za to 'wielka tatrzanska przygoda'.
Poznalismy bardziej srodowisko grotolazów, ich zwyczaje i w pewnej czesci zrozumielismy na czym polega ta pasja, co laczy grupe schodzaca wspólnie pod ziemie. Przede wszystkim przekonalismy sie, ze z perspektywy jaskini wszystko wyglada zupelnie inaczej...(luty 2002)

Po obozie zimowym aktywnosc kursowa troszeczke przycichla. Dalej ciagnely sie zajecia teoretyczne, a na kursantów raz za razem spadaly nowe ciekawe obowiazki. Postanowiono uprzyjemnic nam zycie poprzez 'kopanie obowiazkowe'. Cale szczescie ze miara wydajnosci kopania wyznaczono czas, a nie na przyklad lopato-przerzut... Dbajac nie tylko o nasz rozwój fizyczny, ale równiez intelektualny nakazano nam skartowac jaskinie Nad Zródlem V... W zaciszu klubowym wystawiono nas równiez na torture w postaci autoratownictwa, na która kazdy zdrowy na umysle grotolaz dostaje gesiej skórki.
Atrakcje kursowe rozpoczely sie wraz z dobra pogoda, która umozliwila wypady w plener, gdzie rozpoczelismy kurs skalkowy. Duzo by mozna powiedziec na temat zdolnosci wspinaczkowych kursantów, jak równiez predyspozycji do zapamietywania co poniektórych technik stosowanych przy wspinaczce...
Trzeba przyznac, ze udalo nam sie wypróbowac wytrzymalosc przyrzadów asekuracyjnych, ale ogólnie rzecz biorac nikt nie ucierpial na ciele. Na duchu, za to podupadlo wielu... Wspinaczka bowiem, jest to jedna z tych dyscyplin, która wymaga stalowych nerwów lub braku posiadania instynktów samozachowawczych. W zwiazku z tym, iz uprawia sie ja zazwyczaj w miejscach publicznych trzeba liczyc sie z faktem, ze w momencie przyjecia akrobatycznej figury, przy której wlasciwie nie stoisz na niczym i niczego sie nie trzymasz, w zasiegu wzroku zawsze znajdzie sie ktos, kto ma 'oczywista' rade, dobrze wie co zrobilby na twoim miejscu lub po prostu ma cos do powiedzenia na temat prezentowanego 'stylu wspinaczki'.
Mielismy mozliwosc równiez plenerowej nauki ratownictwa i poreczowania.

Wielkimi krokami zblizal sie przez niektórych wyczekiwany, a przez innych obarczony obawami obóz letni... I tak, jedni wybrali znana nam juz technike 'autoasekuracji' - polegajaca na delikatnym traktowaniu swojej szanownej osoby nie narazajac sie zbytnio na niedogodnosci jaskiniowe, a jak wiadomo w jaskiniach jest zimno i mokro, a ponadto przeciez mozna sie zmeczyc... Znalezli sie tez spekulanci, którzy pomimo pozornej bezinteresownosci w dzialaniu, sprawiali wrazenie nastawienia na 'ilosc przejsc', a nie na jakosc... Kombinatorzy, starajacy sie zmylic droge lub opóznic akcje przynajmniej o pare godzin. Poza wyjatkami raz na jakis czas, wiekszosci wkrecal sie 'napieracz', a wszelakie dysonasnse rozplywaly sie wieczorami wspomagane przez trunki zza granicy....
Plany na obóz byly dosc ambitne, ale nawet pogodzie nie udalo sie ich pokrzyzowac. Celem naszych akcji byly jaskinie polozone wysoko, gdzie niestety trzeba dostac sie na wlasnych nogach i dosc glebokie z czym wiaze sie duze zapotrzebowanie na liny. 'Kursant nosi wory' - mówi odwieczna prawda, ale my zdolalismy udowodnic, ze czasami zlosliwy wór rzadzi kursantem. Niezaleznie od 'doskonalej' znajomosci topografii Tatr, wór potrafi skierowac kursanta na zla droge lub opóznic wyjscie z bazy o godzinke lub dwie, z niewiadomych przyczyn.
Pomimo utrudnien, akcja do jaskini Ptasiej zakonczyla sie sukcesem. ( niektórzy zajrzeli po drodze do Marmurki)
Nasze nastepne przedsiewziecie brzmi 'godnie' - biwak, czyli wyjscie dwudniowe z nocowaniem w jaskini. Niestety dwudniowy równiez byl bagaz, który kazdy targal mozolnie, zgodnie z ustalonym kierunkiem marszu. Cel zostal osiagniety. Po 'nie nerwowych' przejsciach ( Niebieska Studnia, Pod Wanta) rozlozylismy biwak w Jaskini Pod Wanta. Swiadczyl on o pewnego rodzaju 'amatorszczyznie' wiekszosci uczestników, gdyz generalna próba 'spania' nieoczekiwanie zakonczyla sie 'snem wlasciwym'. W drugim dniu, po nocy w warunkach 'mokrych' udalismy sie do Jaskini Wielkiej Litworowej, a nastepnie na zasluzony odpoczynek.
Ponadto mielismy mozliwosc zawitania w paru jeszcze jaskiniach ( Ptasia, Wodna pod Pisana, Spiacych Rycerzy, Kozia).
Podsumowujac, nalezy przyznac, ze na obozie kazdy mógl znalezc to w czym czuje sie najlepiej od 'napierania' po 'stagnacje'. Na temat jaskin tatrzanskich wiemy tez juz zdecydowanie wiecej. Wiemy juz co to za uczucie gdy czlowiek z zimna zaczyna spiewac, rozmawiac ze sprzetem, jak pod ziemia zmieniaja sie nastroje, przez euforie, az do otepienia. Jak wazni sa wspóltowarzysze (...) no i w ogóle, chyba w koncu wiemy na czym to polega...
A najfajniejsze jest to, ze wszystko dopiero przed nami....(lipiec 2002)

Aneta Radecka