KIRGIZJA 2002

AK-SU, KARA-SU

Tomasz Baster

,,Niezwykłe wyprawy do miejsc, do których dotrzeć najtrudniej, przecieranie szlaków jeszcze nieprzetartych, zdobywanie szczytów, których zdobycie wydaje się niemożliwe, to marzenia każdego podróżnika. I nie pamięta się wszelkich trudów podróży, niebezpieczeństw, wyczerpania, strachu i chwil zwątpienia, gdy wyznaczony cel zostaje osiągnięty.'' Piotr Chmieliński

Po 3 latach za cel podróży znowu wybieram środkową Azję. Odległość ok. 6,5 tys. km w większości przemierzamy koleją transyberyjską o znanym standardzie (plackarty). W samej Kirgizji korzystamy też z autobusów, samochodów i samolotu. Podczas pobytu w Kirgizji w 1999 r. mój wyjazd był całkowicie podporządkowany wejściu na Pik Lenina, ponad 7-tysięczny szczyt położony w górach Pamiru. Zabrakło wtedy czasu na poznanie kraju, jego mieszkańców. Tym razem było inaczej. Niewielka Kirgizja, jedna z wielu republik powstałych po rozpadzie wielkiego "giganta", jest krajem typowo górzystym, co pozwala porównać ją do Szwajcarii. O górskim charakterze Kirgizji niech świadczą dane: około 95% terytorium kraju leży na wysokości ponad 1000 m npm, a średnia wysokość tego niewielkiego państwa wynosi 2750 m npm.

Najwięcej alpinistów i turystów wysokogórskich przyciągają szczyty: Piku Pabiedy (7439 m npm), Chan Tengri (6995 m npm) w górach Tien Shanu oraz Piku Lenina (7134 m npm) w Pamirze.

Inną, szeroko znaną atrakcją Kirgizji jest popularne, wbrew mrozom, nie zamarzające przez całą zimę jezioro Issyk Kul (1606 m npm), położone w pięknej scenerii wysokich gór Tien Shan. Krystalicznie czysta woda przejrzysta na ponad 20 m dorównuje czystością najgłębszemu jeziorowi na Ziemi - Bajkałowi.

Za główny cel naszego trekkingu obraliśmy dwie doliny Pamiro-Ałaju. Góry Pamiro- Ałaju uznawane za najpiękniejsze góry Średniej Azji, położone są w południowo-zachodniej części Kirgizji na granicy z Tadżykistanem. Dokładnie przebywaliśmy w rejonie Turkiestańskiego Grzbietu gór Pamiro-Ałaju w rejonie dolin Ak-su i Kara-su. Doliny te z niezliczoną ilością skalnych baszt, iglic o pionowych ścianach dochodzących do 1000 m skały, porównywalne są przez wielu z patagońskimi turniami czy też ścianami w Yosemite. Na pewno jednak jest tu znacznie mniej turystów. W dolinie Kara- su w miesiącach lipiec-sierpień, na rozległej polanie powstaje baza alpinistyczna "Ałtaj", która jest punktem wypadowym dla wspinaczy wielkościanowych, alpinistów i turystów. W samej dolinie Kara-su jak i nieopodal w Ak-su wznosi się wiele kilkusetmetrowych ścian i turni wręcz wymarzonych do uprawiania big wall-u.

Ściany Piku (4810 m npm), Asanu (4230 m npm), Piku 1000-lecia Chrztu Rusi, Czekolady (3600 m npm) stanowią prawdziwe wyzwanie, które podejmowało wielu znanych światowych wspinaczy z ekipą North Face na czele. Alpiniści mogą realizować plany na drogach śnieżno-lodowych; na najwyższym w okolicy Piku Piramidalnym (5510m npm) lub Ak-Su (5355m npm)

Trasy trekkingowe wiodą przez 4-tysięczne przełęcze, czasami wyprowadzając na łatwe szczyty. Trasy te są przewidziane na 3-4 dniowe pętle na obszarze tych dwóch najciekawszych dolin. Jedno z biur podróży ze Śląska proponuje:

  1. Z Doliny Kara-Su na lodowiec Asan-Usen i nim do przeł. pod Pikiem Piramidalnym, następnie na Lodowiec Ak-Su i nim w dół Doliny Ak-Su do bazy.
  2. W górę Doliny Myntiek na lodowiec o tej samej nazwie, przez przełęcz na Lodowiec Szurowskiego, przez Grzbiet Kiek Biel, następnie trawersując Ksziemysz Baszi (5290 m npm) do Doliny Ksziemysz pod Pik Skalistyj (5621m.npm).
  3. Powrót przez Grzbiet Kiek Biel - Przeł. Birksu (4200m.npm) do Doliny Dżiptyk i dalej do bazy.
  4. Trawers Piku Kara-Su.
  5. Wejście na szczyt Ak-Su (4926m.npm) łatwą drogą wspinaczkową

W Kirgizji przywitała nas ładna, słoneczna pogoda ok. 25-30(C. Przypuszczałem, że tak będzie, obawiałem się jednak warunków w górach, wszakże to już koniec sierpnia. Zaraz po przybyciu do stolicy Biszkek udajemy się do sprawdzonego już wcześniej biura podróży Tien-Shan Travel. Tam odbieramy niezbędne dokumenty, zamówione przez nas wcześniej emailem. Zdobywamy ostatnie cenne informacje o interesującym nas rejonie oraz zakupujemy dokładne mapy, bez których trekking byłby niemożliwy. Odpowiednie dokumenty oraz mapy są w Kirgizji na wagę złota. Natomiast w mapy poglądowe całej Kirgizji (czy też innych krajów Azji) warto zaopatrzyć się już w Moskwie w księgarni "Globus" na Łubiance.

Dalej z Biszkek ze starego dworca autobusowego koło Osh Bazar chcemy dojechać do miejscowości Osh. Oczywiście jak to w Azji bywa, mamy poślizg czasowy. Cały dzień tracimy na znalezienie odpowiedniego transportu. Wreszcie jest terenowy Łaz, mieszczący (pakujący) 11 osób + bagaże. Wóz okazuje się być "wielkim niewypałem" a na koniec, jakieś 130 km od Osh psuje się na dobre. Do celu dojeżdżamy płatnym stopem. Samochód osobowy typu Łada czy Wołga pokonuje tę trasę w ok. 12h. Łaz potrzebuje chyba ze 2 dni. Tutaj krótka dygresja. Niestety, na każdym kroku w Kirgizji widać, że miejscowi chcą cię oszukać. Widząc z daleka inastrańca kombinują tak, by na nim jak najwięcej zarobić. Wydaje im się, że mamy kieszenie wypchane dolarami. Warto wcześniej poznać ceny za dane usługi (transport, hotele, żywność) by potem nie przepłacać. Podróż do Osh to ok. 700 km cały czas po kiepskich drogach, w upale. To także droga w niesamowitej scenerii górskiej, prowadząca przez kilka wysokich przełęczy (ponad 3000 m npm), wśród rwących rzek i niewielkich osad. Droga, choć rangą główna jest tylko w części asfaltowa. Duża ilość dziur i rozpadlin to standard w Kirgizji. Co chwila mijamy na drodze lub poboczu zepsute samochody. Nie dziwota, są to maszyny na oko minimum 10-letniej produkcji, głównie rosyjskiej. Benzynę czy olej napędowy tankuje się najczęściej u przydrożnych sprzedawców. Oferują oni paliwo tańsze bo przemycane z Kazachstanu, jednak sprzedawane w niewielkich szklanych pojemnikach bądź butelkach typu pet.

O ile sam Biszkek jest bardziej ruski niż kirgiski, to w Osh wyczuwa się już klimat dzikiej Azji. Koczowniczy tryb życia pozostał niezmieniony, a dominujący tam Kirgizi, Tadżycy, Uzbecy mają typowy azjatycki wygląd: krępa budowa ciała, niewysoki wzrost, ciemną karnacje, skośne oczy. Życie w Osh koncentruje się głównie wokół bazaru, który przyciąga wszystkich ludzi. Przychodzą tu żeby pohandlować, coś kupić, czy spotkać się z innymi. Tam można też nabyć pamiątki w postaci starannie wykonanych noży, ludowych czapek czy też innych ozdób. W Osh załatwiamy jeszcze jeden niezbędny bumag - opłatę trekkingową na rejon Lajlak (Ak-su)

Do niewielkiej górskiej wioski - Ozgariusz, miejsca docelowego mamy jeszcze do pokonania ok. 300 km na zachód. Nasze próby negocjacji w sprawie wynajęcia transportu samochodowego nie powiodły się. Nie tylko z powodu wygórowanej ceny, ale również przez to, iż miejscowi kierowcy nie znali dobrze drogi prowadzącej do celu. My musimy kierować się objazdami ponieważ nie mamy wykupionej wizy tranzytowej na Uzbekistan, przez który prowadziła najkrótsza i najlepsza droga. Kierowcy sprawiali wrażenie, iż w ogóle nie wozili turystów w to miejsce. Cóż to nie komercyjna trasa pod Lenina. Znowu dzięki pomocy z Biszkek udaje nam się zdobyć korzystny transport.

Przejazd do Ozgariusz zajmuje nam 8 h. Droga, jak wszystkie w Kirgizji prowadzi cały czas przez góry, tereny półpustynne z niewielką roślinnością, ale z licznymi rzekami i kanałami.

Z napotkanych niewielkich osad, wsi i miasteczek widać biedę. Domy budowane są z niewypalonej gliny schnącej na słońcu. Szofer Łady Żyguli, dobrze zna trasę, znakomicie radzi sobie na drodze. Droga często jest podziurawionym szutrem prowadzącym przez strome zbocza i niewielkie rzeki. Dojechawszy do wsi Ozgariusz, nazywanej również Laillak umawiamy się z kierowcą na powrót. Ma po nas przyjechać za 19 dni. Nie obawiamy się zostawić mu zaliczki tylko dlatego, że jest to zaufany człowiek polecany przez biuro podróży.

Zaczyna się wreszcie przygoda z górami. Pierwszy, ciepły nocleg zastaje nas w górskim wąwozie, gdzie rzeka z hukiem spływa stromym korytem. Niewielka chatka z kamieni z łatwością mieści dwie osoby. Ciekawi kolejnych widoków następnego, słonecznego dnia pniemy się do góry wąską doliną rzeczną. Na pewnej wysokości widać już tylko: za nami potężną dolinę, a na południu (przed nami) wysokie zaśnieżone granie. Chcemy dojść do miejsca gdzie powinien znajdować się obóz alpinistyczny. Idziemy główną doliną pytając o drogę napotkanych pasterzy. Niestety udzielają oni sprzecznych informacji co do czasu w jakim mamy dotrzeć do celu. Poza tym pasterze poruszają się na osiołkach lub koniach, my pieszo. Na pewno znają góry, ale używają własnych nazw, które nijak mają się do naszej mapy. Od głównej doliny tak często odchodzą doliny boczne, że ciężko jest się nam znaleźć na mapie. Spotykane chatki pasterskie zbudowane są z materiału najłatwiej dostępnego w danym miejscu. Najczęściej lepione są z gliny suszonej na słońcu lub układane z kamieni opartych na drewnianej konstrukcji.

Kolejny nocleg spędzamy w namiocie, nieopodal chatek pasterskich. Od napotkanych pasterzy dostajemy mleko, airan (jogurt naturalny) oraz lepioszki - okrągłe płaskie chlebki razowe. Pasterze za ok. 10 dni schodzą do swojej rodzinnej wioski. Wkrótce pozostaniemy w górach sami. Dalej pniemy się wysoko by tam, u progu lodowca, przez kilka dni poznawać okolice. Pogoda się psuje, pada deszcz, który później zamienia się w śnieg. W nocy są niewielkie przymrozki. Napotkany wysoko w dolinie pasterz wraz ze swym młodym pomocnikiem (wypasają wspólnie ok. 600 baranów) pokazuje nam przełęcz Aktjubek przez którą musimy się przeprawić do następnej doliny. Przełęcz okazuje się być wysoko położona, tam gdzie śnieg zalega (4500 m npm i jest najwyższą przełęczą na jaką weszliśmy.) Podejście zajmuje nam ok. 7 godzin. Musimy wziąć poprawkę, że te góry są znacznie większe niż Tatry i to co widać niby niedaleko zajmuje znacznie więcej czasu niż by się zdawało. Aby dojść do przełęczy musimy przejść rozległy teren łagodnie nachylony aby potem wejść na morenę lodowca, spod której stromo do góry idziemy na przełęcz. Przy podejściu nieźle nas przytyka wysokość. Tuż pod przełęczą poruszamy się w tempie 5-10 kroków i odpoczynek.

W kolejnej dolinie rozbijamy namiot jak zwykle w chatce pasterskiej wybudowanej z drzewa i gałęzi. Znowu pada mokry śnieg. Następnego dnia wreszcie pojawia się słońce, wykorzystujemy to susząc się przy potoku. Wszystkie małe czy większe rzeki, których tutaj jest pod dostatkiem, charakteryzują się bardzo szybkim nurtem. Rzeki, które powstają z topniejącego lodowca są mętne, barwy szarej z dużą ilością piachu. Do picia szukamy czystej wody płynącej w niewielkich bocznych dopływach. Przez najbliższe 6 dni nie spotkamy nikogo w górach. Od tego czasu słońce wspaniale ogrzewa i do końca wyjazdu będzie już pogodnie. Wieczory i poranki bywają chłodne, czasem się chmurzy jednak słońce zawsze powraca. Podczas całodniowych wycieczek przydają się okulary przeciwsłoneczne i nakrycie głowy.

Po wnikliwym przejrzeniu mapy wynika, że pozostają nam do przejścia dwie przełęcze. Już niecierpliwimy się żeby wreszcie dotrzeć do słynnych dolin: Ak-su i Kara-su, tym bardziej iż po drodze zaczynają wyłaniać się ciekawe skaliste turnie.

Niebo dalej jest bezchmurne lub z niewielką ilością cumulusów. Słońce mocno praży lecz już nie tak intensywnie jak zapewne w lecie. Wiatr najintensywniej powiewa na przełęczach, na szczęście dla nas ciągle łagodnie. Po dotarciu do doliny Kara-su widze po co tu przyjechałem. Już z daleka, schodząc z przełęczy robię fotki wyłaniającej się wybitnej, lekko przypruszonej przez śnieg granitowej ścianie. Z przełęczy ścieżka prowadzi na olbrzymią widoczną z daleka polanę położoną nieopodal rzeki odwadniającej dolinę. Na polanie widać ślady bytności człowieka. Wygląda to na kilku, kilkunasto osobową osadę zamieszkiwaną przez pasterzy i ich zwierzęta. Teraz stoi ona opuszczona w dziwnym bezładzie. W wybranej przez nas chatce spędzamy dwie noce. Chatka jest wysoka, w pełni szczelna ma oddzielne palenisko, wiadro, wreszcie można wziąć kąpiel. Tam postanawiamy dzień odpocząć, a potem wychodzić na jednodniowe wypady w górę doliny.

Główne doliny w tutejszych górach mają orientacje N-S. Ich górna część często podchodzi pod lodowiec tworzący się pod granią główną. Jest to grań graniczna stanowiąca najwyższe pasmo górskie w okolicy sięgające 5000 m npm.

Dolina Kara-su, to piękna dolina wyżłobiona w całości przez lodowiec ma ok. 12 km długości i kilkaset metrów szerokości. Występujący w górnej części język lodowca dokładnie przysypany jest przez morenę powstającą ze zsypywania się materiału po zboczach ścian doliny. Morenę stanowią ogromne głazy tworzące warstwę o miąższości nawet kilkunastu metrów spod której tylko fragmentarycznie przebija się trochę lodu.

W środkowej części doliny pionowe, granitowe ściany wybijają się po obu stronach na wysokość ok. 600 m. Ściany takie występują na odcinku ok. 1 km. Widać kilka formacji możliwych do pokonania klasycznie, ale większość to kilkudniowa hakówa z użycie wymyślnego sprzętu. Wiele ścian sprawia wrażenie zupełnie nieurzeźbionych lekko połogich płyt, bez większych półek na których możnaby rozbić namiot. W grę wchodzą więc jedynie platformy (portalege).

Przechodząc z Kara-su do Ak-su schodzimy do miejsca zwanego Karawszin. W tej niewielkiej osadzie górskiej spotykamy dwóch pasterzy. Zostają w górach jeszcze do końca jesieni aby wypasać krowy całej wsi. Postanawiamy zostać w Karawszin razem z nimi.

Od tej chwili przez pięć dni będziemy ich gośćmi. Starszy człowiek o imieniu Hodżian jest sympatycznym, bardzo pogodnym Tadżykiem. Pomaga mu młody dwudziestojednoletni chłopak o imieniu Kanbek. Hodżian przyrządza dla nas wspaniałe posiłki, które spożywamy wspólnie z jednej michy, popijając zawsze gorącym cziajem. Choć rozbicie obozu wyżej w dolinie pozwoliłoby nam zaoszczędzić około dwóch godzin codziennego podchodzenia tą sama drogą to jednak decydujemy się pozostać z tymi dobrymi ludźmi. Z Karawszinu oprócz Ak-Su poznajemy jeszcze jedną okoliczną dolinę Dżau-paja. Dolina ta ma bardziej łagodny charakter, jednak podobnie jak poznane wcześniej doliny dochodzi do grani głównej, od której ciągnie się długim pasem moreny czołowej zakrywającej lodowiec.

Zbliża się termin powrotu. Na zejście do wsi Ozgariusz potrzeba nam dwóch dni. Schodząc z Karawszinu mijamy dwa posterunki wojskowe. To pozostałości po działaniach wojennych jakie miały tutaj miejsce dwa lata temu. Stamtąd na regularne patrole wysyłani są żołnierze. Na koniach lub częściej pieszo idą w górę dolin kontrolować granicę z Tadżykistanem. Przechodzimy przez posterunek bez żadnych problemów. Wojsko zostało wcześniej powiadomione o naszej obecności. Wąwóz miejscami zwęża się na kilkadziesiąt metrów, dnem płynie rwąca i mętna od piachu rzeka również nazwana Karawszin. Schodząc w dół szybko docieramy do wsi. U podnóża wysokich gór spędzamy ostatnią noc. Śpimy na terenie miejscowej szkoły w komnacie, użyczonej nam za zgodą dyrektora szkoły.

Podróż powrotną spędzamy w tej samej Ładzie Żyguli, z tym samym kierowcą, po tej samej trasie co wcześniej. Po noclegu w Osh wyruszamy do Biszkek. Tym razem lecimy samolotem miejscowych linii lotniczych. Lot w nie najlepiej wyciszonej kabinie trwa jedną godzinę. Za oknami fantastyczne widoki - cały czas lecimy nad górami Tien-Shan. Co pewien czas w miarę pokonywanej odległości zmieniają się kolory i charakter gór - białe lodowce, zielone doliny, pustynne góry, łagodne pagóry, poszarpane skały, rzeki, jeziora. Widać też drogę, którą w wielkim trudzie pokonywaliśmy ok. 3 tygodni temu.

W Biszkek czeka nas jeszcze załatwianie wizy tranzytowej na Kazachstan oraz zakup biletu na pociąg do Moskwy. Pociąg ten odjeżdża 3x w tygodniu. Dla nas oznacza to dodatkowy pobyt w stolicy jeszcze przez dwa dni. Tym razem zatrzymujemy się w cerkwi katolickiej gdzie gości nas wspaniały ksiądz polskiego pochodzenia. Od księdza Aleksandra dowiadujemy się wiele o sytuacji w Kirgizji, Kazachstanie o mieszkańcach i ich problemach.

W Moskwie, mając kilka godzin wolnego czasu odnajdujemy na Łubiance księgarnie "Globus", bardzo dobrze wyposażoną w mapy całej Azji a szczególnie posowieckiej. Można tam zakupić mapy niedostępne w Polsce. Z Moskwy bez problemów dostajemy się pociągiem do Brześcia skąd do Polski już bardzo blisko.

Tak się kończy nasza ponad 5-tygodniowa wyprawa w góry Kirgizji, gdzie zobaczyliśmy egzotykę Azji, wyjątkowe góry Pamiro Ałaju z pięknym rejonem dolin: Ak-su i Kara-su.

Kilka cennych rad:

  1. Wyjazd wymaga sporo wysiłku organizacyjnego - należy załatwić sobie wszystkie konieczne formalności, jakie są potrzebne na miejscu, aby zaoszczędzić czas i nerwy, być pewnym swoich dokumentów (im więcej dokumentów tym lepiej).
  2. Wskazane jest posiadanie pisma potwierdzającego cel podróży (najlepiej naukowy). Wbrew pozorom, pismo może przydać się nie raz gdy będziemy w opałach.
  3. Jeśli nie ma się znajomych na miejscu (oni załatwiliby wszystko sprawnie i najtaniej) można skorzystać z pomocy biura podróży co nie musi wiązać się wcale z wielkimi kosztami.
  4. Jeśli to możliwe przygotować wcześniej adresy sprawdzonych hoteli, transport.
  5. Wcześniej poznać ceny za transport (nie dać się zrobić taksiarzom) , jedzenie, spanie.
  6. W górach jest bardzo ciężko o informacje. Chcąc się wspinać w skale czy lodzie w mało popularnym rejonie może być konieczne wynajęcie przewodnika, który ułatwi nam załatwienie zezwoleń i wskaże miejsca. Nie spotkałem się z żadnym przewodnikiem wspinaczkowymi, jedynie znalazłem schematy w sieci. A góry są wielkie i trudne orientacyjnie.
  7. Wyjazd odbył się w terminie 19.08-25.09.2002r. w 2-osobowym składzie.
  8. Dojazd głównie koleją transsyberyjską Moskwa-Biszkek(3800 km),
  9. Niezbędne formalności (2002r.): wiza AB(Rosja), wiza tranzytowa na Kazachstan, rejestracja w Kirgizji
  10. opłaty za wydanie dokumentów na: strefę przygraniczną, alpinzone, trekking
  11. potrzebne materiały: mapa poglądowa całej Kirgizji, mapa topograficzna rejonu Laillak (Ak-Su) 1: 200 000

Galeria